Teraz jest 28 mar 2024, o 21:52

Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 9 ] 

Moderator: Arti

Autor Wiadomość
PostNapisane: 4 paź 2011, o 10:02 
Offline
swój
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 wrz 2011, o 21:30
Posty: 30
Lokalizacja: Kraków
Imie: Łukasz
Motocykl: Honda XL 650 Transalp
Giro d'Italia - drugi wielki wyścig kolarski po Tour de France, zaliczany do UCI World Tour. Oczywiście moja wyprawa nie odbywała się na rowerze, bo nie opisywałbym jej na tym forum ale wspólne elementy z nazwą były przynajmniej dwa:
I - motocykle są zawsze bardzo blisko na wyścigach kolarskich (często wolniejsze na zjazdach )
II - moje etapy przebiegały przez dużą ilość przełęczy, przez które przebiegał Giro w ostatnich latach

Oczywiście nie miałem w mojej głowie pomysłu na taki tytuł przed wyjazdem (no może wiedziałem, że na górę Zoncolan prowadzi morderczy etap tego klasyka ale o tym później) ale w trakcie trasy, kiedy na asfalcie widoczne były nieodzowne napisy na asfalcie, a w schroniskach wisiały historyczne zdjęcia - tytuł na relację zrodził się sam.

Dodam tylko, że nie wypalił mi wyjazd z bruderami Trojanami, tak więc został mi tylko tydzień wolnego, a ponieważ na forum (Trampkowym) nie było nic innego jak o Rumuni w tym roku, to uznałem, że nudno będzie czytać relację z tych samych miejsc :badgrin: . Postanowiłem śledzić pogodę w Dolomitach i Alpach i robiąc dwa podejścia nadszedł czas na wyjazd. Ponieważ w weekend lało, postanowiłem wyruszyć w poniedziałek - następny był ustawowo wolny, wiec i tak się złożył cały tydzień.

Tak więc zaczynamy, jak to na Służewcu - bomba poszła w górę.




Etap I -Na początek czasówka :D

Start: 8.08.2011 h05:00 Kraków
Meta: 8.08.2011 h20:00 Sölden (Austria)
Według jeszcze działającego licznika w tym dniu zrobiłem 1037 km – trochę się to nie ma do GPS ale to może odznaki padającego ślimaka.

Co tu opisywać, moto spakowane,

wstałem rankiem, prysznic, zęby i w drogę. Na szczęście prysznic z rana miałem tylko w domu, bo do granicy czeskiej było sucho ale czarne wisiało w powietrzu i czyhało. I wygrało ze mną zaraz za Ostrawą, przez 20 km popadało ale postanowiłem się nie ubierać – dało radę. Dojeżdżając do Brana dorwała mnie druga pompa, tym razem już dłuższa ale zjechałem do wieś maca na śniadanie i na szczęście przestało. Tylko poczułem, że lewy but coś przepuszcza (wytrzymał dwa sezony – franca jedna), więc postanowiłem przy następnej kąpieli drogowej założyć kompletny ochraniacz przeciwdeszczowy wraz z butami. Do granicy z Austrią wytrzymało, za Poysdorfem tankowanie, bo w Czechach drożej niż Austrii i w drogę. Radości z suchego było tyle. 15 km od tankowania musiałem się zatrzymać i przyodziać gumowanego kondoma, którego zdjąłem dopiero na miejscu. Efekt taki, że cała Austria, aż do Innsbrucka była w totalnym deszczu, w Innsbrucku jeszcze wypadek i 6 km korka (a tu „wieśniaki” nie za bardzo chcieli zjeżdżać), przez który jakoś się przecisnąłem, tankowanie i dojazd do pierwotnego Hüben. Zobaczyłem kamping i wpadłem na pomysł, że po tysiącu km w deszczu z przemoczonym butem to lepiej spać w łóżeczku. W związku z tym dojechałem do Sölden i za trzecim razem byłem już w pokoiku z łazienką i śniadaniem za 25 eurasków. Dopiero na drugi dzień zobaczyłem w jakim sąsiedztwie miałem spanko, niestety rano już było za późno na odwiedziny ale co to było to już w drugim dniu. Na koniec prawie spaliłem suszarkę, która była na wyposażeniu ale but był suchy.

Cały dzień był jak poniżej


Etap II – Etap przyjaźni Austro-Szajcarsko-Włoskiej :D

Start: 9.08.2011 h09:45 Sölden (Austria)
Meta: 9.08.2011 h19:15 Livignio (Włochy)

Po deszczowym etapie licznik odmówił posłuszeństwa, tak więc posługiwałem się już tylko komputerem pokładowym nawigacji – według niego w tym dniu było 340 km.

Rano zjadłem śniadanko, wskoczyłem w suche szybkobiegi i byłem gotowy do drogi. Schodzę na dół, zapinam centralny kufer, patrzę, a tu po drugiej stronie piękny tyrolski dom uciech. Cóż - jak pisałem wcześniej, za późno by o tym myśleć i za wcześnie by wejść bo oczywiście pozamykane na cztery spusty (tu oczywiście tylko moja wyobraźnia teraz działa bo w życiu byłem 2 x w takim miejscu i to na kawalerskich, zawsze wtedy miałem nadzieję, że nie będę musiał chodzić do takich miejsc i wyglądać jak ci 50 letni napaleni samce :badgrin: )

Dom uciech w tle:



No i co czas uderzyć w prawdziwe góry. Po kilku kilometrach jeszcze postanowiłem sprawdzić oliwę w silniku, w końcu ponad 1000 stuknął wczoraj. Olej bez strat i to był ostatni raz kiedy sprawdziłem poziom. Przy okazji fotka w jeszcze w zieleni na 1600 m.n.p. m, a dalej już Timmelsjoch lub jak kto woli Passo Rombo (2509 m.n.p.m.).


Kilka minut dalej i pierwszy "bilecik do kontroli".


W zamian przynajmniej naklejka - pierwsza w podróży.


Dalej już stromy podjazd i piękne widoki.


Pierwsza przełęcz i ciao Italia.


Teraz już zjazd z Timmelsjoch. Przy okazji „Giro”- przez Passo Rombo szedł etap w 1988 roku.


A te kreski to właśnie zjazd z Passo Rombo


Dalsza część dnia to podjazd na Passo Giovo inaczej Jaufenpass (2094 m.n.p.m). Na dole San Leonardo In Passiria.


Zakręty wiją się jak pappardelle na talerzu, w sosie śmietanowym.


Czasami zjechałem na bok, a tam szuterek ładniutki, widoczki zresztą również.


No i następna przełęcz, pogoda coraz lepsza, w schronisku latte macchiato i apfelstrudel – delizioso.
Do zakrętów podchodziłem jeszcze z dystansem, coś mnie kufry jeszcze trzymały.




Co dalej? Oczywiście następna przełęcz. Tym razem Penserjoh po niemiecku, a po włosku Passo Pennes (2211 m.n.p.m). Świetny podjazd, dużo drogi w lesie i co najważniejsze – mało moto i samochodów. Chyba mało popularna.


Na przełęczy nie zabrakło oczywiście rozmowy na szczycie , a następnie zjazd w dół w kierunku Bolzano, przpieknymi dolinami Vall di Pennes oraz Valle Sarentina.



Po drodze w dolinach było kilka zamków oraz oryginalnych tuneli, które często skręcały kilka razy na swojej długości.


Żeby nie wjeżdżać do centrum Bolzano zaplanowałem je ominąć bocznymi drogami. Wybór padł na drogę przez miejscowość San Genesio. Początek drogi zaskoczył mnie dziwnym wiaduktem, okazało się, że po przejechaniu pod tym wiaduktem droga skręciła w lewo i wjechała w tunel. Niby nic ale ten tunel cały czas zakręcał, aż wjechał na wiadukt, pod którym przed 300 metrami jechałem. Po drodze było jeszcze kilka takich tuneli – można się zakręcić.


Na górze panorama Bolzano,


a nad nim wyłaniające się Dolomity – to jutro, dzisiaj jeszcze trzy passy powyżej 2000 m.n.p.m.


Po drodze do Merano miałem jeszcze kilka zapowiedzi następnych dni w postaci panoramy Dolomitów.


Zjazd do Merano bardzo spokojny ale zarazem ciekawy. W Merano chciałem zrobić sobie postój, tym bardziej że miasto ładne, zwłaszcza centrum. Niestety jak już zjechałem z górek to w Merano było tak gorąco i przytkały mnie trochę korki (ciężko na wąskich uliczkach z kuframi jednak się przebijać), że postanowiłem jak najszybciej z niego wyjechać i udać się w kierunku „przereklamowanego Stelvio”.
„Przereklamowane” – tak mówią wszyscy, którzy już byli tam i byli jeszcze gdzie indziej. Spotkałem się też z opiniami, że lepszy jest podjazd od Bormio, bo mniej serpentyn, większa zabawa itp., niż podjazd od Pratto allo Stelvio. Ja wybrałem właśnie podjazd od Pratto i nie żałuję. Uważam, że warto zmierzyć się z 46 nawrotami, które w większości pokonuje się na jedynce, później na chwilę dwójka i znowu redukcja. To jest właśnie wyzwanie, można się zmęczyć.
Ok., udało mi się zmęczyć Merano (gorąco jak cholera i jeszcze spaliny)i wpadłem na dolot na Stelvio. Ostatnie tankowanie i rozpoczęła się walka. Jeszcze nie wiedziałem, że może to tak wyglądać.

Pierwszy atak i pierwsze widoki, wysokość już lodowcowa.



Nawroty na Stelvio są ciasne i strome, stąd te wyjazdy na 1 i 2. Aha dwaj kolarze (tata i synek – ten na zdjęciu) ubrali się nawet odpowiednio, mówię nawet bo zapomnieli o rękawiczkach z długimi palcami. Zatrzymali się koło mnie i myślałem, że im palce odmroziło – tak chuchali i wyli z bólu. Przyszło mi nawet na chwile na myśl żeby sobie zagrzali łapy na manetkach ale już miałem włączoną jedynkę (świnia ze mnie) :trala: . Wspomnę tylko, że właśnie przyszło 15 minutowe załamanie pogody i zaczął padać śnieg. Super – najwyższa przełęcz i to akurat musi być w śniegu, znaczy z widoków :/ . Aha, na jednym z takich nawrotów, jakiś bałwan (pewnie w pożyczonym kamperze) tak ciasno zabrał się za robotę, że się zawiesił i zablokował drogę (na szczęście byłem na moto), możecie sobie wyobrazić jak ciasno i stromo jest.


A czekało mnie jeszcze do góry to.


No i wreszcie po mękach , Passo dello Stelvio (2758 m.n. p.m.) Dla przypomnienia tematu – Giro szło tędy już 9 razy, pierwszy raz 1953 roku i triumfował wtedy legendarny Fausto Coppi. Jak widać śnieg jeszcze dawał ale jak to mówią szybko przyszło szybko poszło, po 15 minutach wyszło słonko i mogłem się delektować widokami w najwyższym punkcie mojej pętli.



Jeszcze tylko zakup pamiątkowej naklejki, kilka panoram z jednej i drugiej strony i zjazd, nie daleko na Umbril Pass.




Tak jak pisałem, 200 metrów niżej i tylko może km jazdy, Umbrailpass 2205 m.n.p.m. – wszystko pozamykane, było już przed 18.00

W oddali zostawione Stelvio, teraz już chwilowy wjazd do Szwajcarii.


Z górki na pazurki do przepisowych szwajcarów – trzeba będzie licznika prędkościomierza pilnować. :poprawka: zapomniałem że nie działa, a w gps malutki wyświetlacz :ups: .


Było wysoko


Na koniec Umbrail pozostał kawałek szutrowego odcinka, na którym postanowiłem wykorzystać moją rękę jako statyw, a aparat jako kamerę – efekt mizerny ale jest.




Koniec dnia to kilkadziesiąt km przejazdu przez „czyściutką” Szwajcarię i jedyną przełęcz w tym kraju, poza Umbrial, Ofenpass (2149 m.n.p.m) inaczej mówiąc Pass dal Fuorn. Ciekawostka jest to że podjazd na nią wcale nie wskazywał, że będzie tak wysoko.


Ten widok pewnie kojarzy każdy kto tam był. Swoją drogą u nas pewnie by tym ktoś jeszcze jeździł.
Oczywiście pozamykane było już wszystko, a ponieważ było już późno,


Postanowiłem jednak przejechać do Italii przez płatny tunel, który prowadził prosto nad Lago di Livignio. Koszt może nie mały ( 10 eurasków) ale skraca drogę o około 70 km no i czas, a tego w tym dniu już mi brakowało, tym bardziej, że nie wiedziałem co z kampingami w Livignio.


Tunel śmieszny, wjazd na wahadło, sterowane światłami – ponad 3 km, raz zakręca i szeroki na jeden samochód. Za to z tunelu wyjazd prosto na zaporę.


I znowu słoneczna Italia, żegnaj CH.


Dalej prawie 10 km wzdłuż jeziora liwińskiego , z czego połowę pod galeriami


Dzień zakończyłem na drugim kampingu (w pierwszym znudzonej pani nie chciało się zejść do recepcji) w Livignio. Okazuje się, że tłumy są tam do wieczora, bo to w końcu strefa wolnocłowa. Sklepy z perfumami i alkoholem co 10 m, wzdłuż całej miejscowości płatne parkingi, nawet o 19.30 prawie pełne.
Kamping jak to kamping, rozbiłem namiocik, zjadłem i odwiedziłem jeszcze recepcję. Był tam termometr. Na moje pytanie czy temperatura którą widzę jest temperaturą outside, pani się tylko uśmiechnęła. Była 22.00 a już było 5 st. Wtedy dotarło do mnie dlaczego, kiedy sprawdzałem prognozy, to w Livignio było zawsze zimno, nawet kiedy było słonecznie. Miasteczko leży w dolinie na wysokości 1864 m.n.p.m. Jak się okazało to nie maksymalny spadek temperatury tej nocy. Ale wreszcie położyłem się spać – tzn. ubrany we wszystko co miałem, przykryty nawet na nogach kurtką, śpiwór mam do 0 st.
W tym dniu jak już pisałem padło około 340 km, tak przynajmniej nawigacja mówiła ale nie wiem jak ona traktuje tunele.

Na koniec podsumowanie II etapu.


Etap III – Etap La strada delle Dolomiti :D

Start: 10.08.2011 h10:00 Livignio
Meta: 10.08.2011 h19:45 Corvara (Włochy)

Poranek (a raczej noc) w Livignio okazał się morderczy. Morderczy dla mojego ciała. Jak pisałem wcześniej o 22.00 kiedy kładłem się spać było 5 st, to rano o 7.00 kiedy wstałem było znacznie gorzej. W związku z tym, że w nocy popadało jakieś 20 min, to chciałem strącić wodę z namiotu, żeby szybciej wysechł. Nie udało się. Woda na namiocie okazała się lodem, a siedzenie mojego Trampka pokryte było cudownym lodowym pokrowcem. Już teraz wiem dlaczego obudziłem się z zimna o 4.00 rano i wcale nie pomogło to, że na sobie miałem: bieliznę termo aktywną góra, dół, na nogach ocieplacz ze spodni moto, 2 pary skarpet w tym jedne narciarskie po kolana, na górze dodatkowo koszulka i polar z wind stoperem. To wszystko whttps://lh3.googleusercontent.com/-9IT ... C00980.JPG śpiworze do 0 st., zaciągniętym po nos. Kur…… jak było zimno.




Cóż co robić, toć to przecież góry. Zabrałem siedzenie, żarcie i do jadalni. Siedzenie już normalne, brzuszek napasiony, akurat wyszło w dolinie słońce, to i namiot wyschnął. Pakowanie, tankowanie – bo to w końcu strefa wolnocłowa (paliwo tanie jak barszcz, tańsze niż w najtańszej Polsce) i w drogę – Dolomity czekają.


Na dole zostało Livignio – następny przystanek podjazd pod jezioro Lago di Cancano.



Po drodze do jeziora dwie przełęcze, Passo Eira (2208 m.n.p.m),


oraz Passo Foscagno (2291 m.n.p.m.), ta druga była o tyle ciekawa, ze na niej kończyła się strefa FreeTax. W tle widać takie male przejście graniczne, na którym urzędowała Guardia di Finanza. Wyrywkowo trzepała bagażniki wyjeżdżających. A mówię wam, już o 10 rano sznurki toczyły się do Livignio – wiadomo wóda tania to człowieka ciągnie.


Lago di Cancano znajduje się tam gdzie ta strzałka, do pokonania mały trawes.


Trawers wyglądał tak. Poprzednie zdjęcie robione tam gdzie strzałka. Na górze były ruiny zamku, do którego wjeżdżało się krótkimi ale krętymi tunelami.


To właśnie wyjazd z tunelu,


a to już punkt z ruinami.


Dalej za wieżami, droga biegła ku jeziorom. Jedno małe (widać je na filmie), a do drugiego dojeżdżało się szutrem. Droga biegła przez ładną zaporę.



A jezioro było jak widać. Bardzo dziwny kolor, wydawało się jakby woda była mętna, a w rzeczywistości woda czysta jak nasza nałęczowianka.



Drogą przez zaporę przedostawał się człowiek małym podjazdem do kościółka. Przy nim musiałem zweryfikować trasę.


Żeby nie było, że mnie tam nie było.


Owy kościółek. Przy nim postanowiłem moją nawigacjokamerętelefonomp3 przytwierdzić na uchwycie, który normalnie wykorzystuję w samochodzie, do bocznej owiewki reflektora. Przywiązałem cieniutką żyłką ( nie było jej widać, taka cienka) do deflektora, ustawiłem i kamera akcja :wrzask: . Efekt na filmiku. Też nie pierwszej jakości ale było.


Widzicie tam w tle jeszcze jedną zaporę. To właśnie weryfikacja trasy. Tam za nią jest jeszcze jedno jezioro. Plan zakładał objazd dwóch i powrót na dół do Bormio. Droga ładna szutrowa. Niestety były zakazy ruchu, a w okolicy czyhała nie za ładna „mokra włoszka” z jakiejś policji leśnej czy coś takiego. Wolałem nie ryzykować, lepiej kasę na co innego przeznaczyć. Tak więc decyzja o wywaleniu 4 punktów „przez” z navi i dalej w drogę.


Filmik startuje z pod kościółka, następnie jest krótki zjazd do zapory, sama zapora, a następnie przejazd szutrem wzdłuż małego jeziorka do ruin wież, przy których jest wjazd do krótkich tuneli i zaczyna się zjazd, który był wcześniej na zdjęciach jako podjazd (takie małe Stelvio). Kilka, a może kilkanaście nawrotów i zjazd do Bormio.


Te kreseczki to właśnie owe nawroty.


Bormio tranzytem, nic ciekawego (przynajmniej nie zauważyłem), poza tłokiem ( a gorąco już było), więc ruszyłem dalej. Czekała mnie Passo Gavia, następna przełęcz z cyklu Giro d’Italia.

Po drodze ciekawe miasteczko San Antonio. Urokliwe ale espresso w nim nie piłem.




Jak to mówią: „cza było” jechać dalej. Zaczął się podjazd pod Passo Gavia.

Podjazd się rozpoczął, a że zanim się zaczęły zakręty to mi się nudziło. No to myślę sobie nagram się jak zakręt pokonuje (ale ze mnie głupek). No ale jak ten głupek, postawiłem aparat na murku, włączyłem sprzęt i na dół. Później do góry, powrót i wyłączenie sprzęta. Po obróbce wyszło kilka sekund, a ile się o robiłem :jaja: . Kurde jednak głupol jestem.


Po wyczynach reżyserskich zaczął się już podjazd powyżej lasu. Na dole zostało San Antonio ( ale nie to od NBA)


I w druga stronę


Kazik śpiewa: „widoki na przyszłość są raczej nie ciekawe”. Nie mogłem raczej teraz tego zaśpiewać. :jaja:


Trochę fotek krajobrazowych.


Wysokości był już lodowcowe.


I trochę wody dla ochłody.


Jeszcze rzut okiem na podjazd,


i następna przełęcz z cyklu Giro zaliczona. Passo Gavia (2652 m.n.p.m)


Jak widać nie wszyscy mają szczęście do pogody. To zdjęcie z 1988 roku. Takich zdjęć jest mnóstwo w schroniskach, tam gdzie szły pętle.


Jeszcze jedno zdjęcie na przełęczy i czas zjeżdżać ( w dół no bo przecież nie do góry)


Wzięło mnie na sesję fotograficzną.



Dalej równie ciekawa część zjazdu. Żegnaj Passo Gavia.



A teraz „krótkie kazanie na temat jazdy na maxa” – narzekamy, że Trampek za słaby, za wolny, za dużo pali, że się nie da we dwoje itp. (oczywiście ja złego słowa na mojego Trampusia nie powiem) :blush: . A tu masz, koleś na starej jak świat Vespie, załadowany po pachy. Uśmiechnięty i szczęśliwy – tak jak ja tego dnia i w ogóle.


Nie mogłem sobie odmówić.


Pozostał jeszcze ostatni „szeroki kąt” z Passo Gavia i w dół.


Przyznam się, że do bacówki po niżej chciałem zjechać, ale mocno nadwyrężoną drogą (ciężko ją nazwać szutrową), momentami mega głazy wystawały nie dało się w miarę szybko jechać więc zrezygnowałem. Dziś żałuję.


Droga, momentami wąska na jeden samochód prowadziła w dół, wzdłuż pięknej doliny przystrojonej mega wodospadami. Tylko jakiś Hiszpan z busa, cały czas trąbił przed zakrętami, że niby go ktoś usłyszy. Na szczęście udało się go wyprzedzić i normalnie zjechało się do Ponte di Legno




Dalej już podjazd pod Passo del Tonale (1884 m.n.p.m.). Taki zwykły, szeroką drogą. Goguś z Porche Boxster dostał gorączki jak go wyprzedziłem i o mało nie wypadł na następnym zakręcie. Cóż ambicja. Albo coś za małego miał :haha:


Na przełęczy nic ciekawego nie było, z jednej strony trasa narciarska „dla panów” a’la czarna,

a po drugiej stronie „dla pań” – a’la niebieska.


Ale skłamałbym gdybym powiedział, że nic nie przykuło mojej uwagi. Na środku przełęczy pomiędzy sklepikami z pamiątkami (w miarę tematycznymi) rozłożyli się krajanie i to z Sieradza (mamy liczną reprezentację w tym mieście). Handlowali wszystkim, lornetki, lunety, statywy, pierdoły, wszystko, wszystko co można było wepchać. Po prostu: nasi tu byli.



Końcówka dnia to już dojazd w Dolomity. Żeby nie było tak prosto, to wygooglowałem sobie przełęcz Mendola, na którą oczywiście nie pojechałem najkrótszą drogą tylko objazdami. Przynajmniej w Google Earth wyglądało ciekawie. Rzeczywistość okazała się również ładna.



Po drodze przypadkowo wpadła przełęcz Brezer Joch (1397 m.n.p.m),
a dalej już Mendola Pass. Uzupełnienie płynów i coś mi się w głowie poluzowało, ponieważ zjazd był
tak szybki (chyba mnie lokalsi zainspirowali na super moto), że nie sądziłem, że Trampek z zestawem kufrów się tak składa.

Mendola Pass (1363 m.n.p.m) – taka nasza Krynica



Później przebiłem się przez Bolzano (na szczęście dało się bokiem) i w mega upale udałem się na dwie przełęcze przed Canazei.
Pierwsza Passo Nigra (1690 m.n.p.m) cała w lesie, a druga z widokami Passo di Costalunga (1752 m.n.p.m.).




Został już zjazd do Canazei, trochę korków, tankowanie i podjazd pod dwie przełęcze w tym dniu.



Pierwsza Sella Pass (2244 m.n.p.m.),



Druga Passo Gardena (2136 m.n.p.m)


Pomiędzy nimi nie duże odległości bo coś koło 7 km ale widoki podobne.



Te przełęcze przejadę jeszcze w drugą stronę za dwa dni, kiedy będę się ewakuował z Corvary, która właśnie jest tam na dole. A w niej kamping, na którym spędziłem dwie noce.


Cały dzień jak zwykle obrazkowo, padło około 340 km.

Etap IV - Pętla w pętli

Start: 11.08.2011 h10:00 Corvara
Meta: 11.08.2011 h18:00 Corvara
Licznik dawno już myślał o wszystkim tylko nie o kręceniu, na szczęście dzisiaj jest pierwszy dzień kiedy nie zapomniałem włączyć zapisu śladu w gps i pierwszy raz mam całą trasę bez przerw w postaci pliku. Tego dnia padło 248,7 km.
To był dzień z cyklu „dnia bez….” , w moim przypadku dzień bez kufrów. Planowałem zrobić pętlę z 12 przełęczami, większość powyżej 2000 m.n.p.m. ale zdarzyło się kilka poniżej. Tez ładne. Udało zrobić się wszystkie i nawet nie planowany szuter się wkradł w plany.

Ale zacząć trzeba było od śniadania na trawie. Manet na pewno tego by nie nabazgrał ale dla mnie to było mistrzowskie śniadanie w pięknych okolicznościach …

… innych namiotów i beemek.


Dobra, my tu gadu-gadu, a czas leci. Dwie panoramy z Corvary, czyli pasmo Gardeny.



Żeby nie było, że tylko skały i skały, to trochę zieleni dla odmiany.


Ok., czas rozpocząć szarże po przełęczach. Wygrać trzeba z 12 passami.
Tu początek małej bitewki z Passo Valparola, w głównej roli moja gęba i trampiszon.


Piękne okoliczności przyrody i podjazd na przełęcz.



I sama przełęcz we własnej osobie, Passo Valparola (2192 m.n.p.m.) - 1:0 dla mnie – pierwsza bitwa wygrana. Następna zaledwie kilometr dalej.


I to właśnie ona, widok z Valparoli na Falzarego. Z dołu od Arrabby ciągnął się sznurek puszek.


Na przełęczy „Cepelia” i tłumy turystów – jakieś dobre miejsce wymarszu w góry.


2:0 dla mnie. Passo Falzarego (2105 m.n.p.m) i wymiana fotoreporterska – ja tobie ty mnie.



Zjeżdżając z Falzarego w kierunku Cortiny (dziś tam nie dotarłem, Cortina na jutro), minąłem taki wjazd. Zaintrygowały mnie znaki, 20 km/h i 2.5 metra wysokości. No to nawrotka i dawaj w górę. Okazało się, że droga (bardzo wąska) biegnie momentami wzdłuż trasy narciarskiej i te 2.5 metra bierze się stąd, że wystają co kawałek rurki od systemu zaśnieżania.


Po jakimś czasie asfalt przemianował się w szuter, zaczęło się stromo pod górę.


Widoki rewelacyjne,

a i droga niczego sobie. To właśnie był element ponadprogramowy mojej pętli w pętli.


Następna bitwa to bitwa o Passo Giau. W Giro to bardzo popularna przełęcz, jest tam tysiące kibiców. Podjazd dla kolarzy zaczyna się w Cortinie d’Ampezzo ale dla mnie zacżął się od 1500 m.n.p.m. w miejscowości Pocol( taki mały garb). Po wykresie widać, że premia górska ma swoje uzasadnienie.


Podjazd na Giau to kwintesencja asfaltu, który lepił się jak mucha wiadomo do czego, przewidywalnych winkli, startych czubków butów, wysokich obrotów i zamkniętych opon. O widokach nie wspomnę, bo akurat wtedy patrzyłem „przed się”. Na górze to co innego – próbka poniżej. Nie wiem co mi się stało , może to brak kufrów, może lokalsi podpuścili, „może padał śnieg czy raczej sucho było” (to znowu Kazik), nie wiem. Jeszcze tak nie przeginałem „pały” na obcym mi terenie. Widać moja skłonność do nadmiernego zaufania do ludzi, po przekroczeniu granicy Polski na zachód i południe przeniosła się na zaufanie do dróg. Może to intuicja. A może głupota. Do dzisiaj nie potrafię sobie na to pytanie odpowiedzieć – ale było zaje…….. 2oo rasta1 :pilot: :poprawka: (no i szybko)


Na dole Cortina d’Ampezzo – to jutro albo w zimie na narty.


No i co – tak jak w 73 roku na Stadionie narodowym w Chorzowie, Polska Walia 3:0 – tak dla mnie 3:0 z przełęczami. Passo Giau (2236 m.n.p.m.) zdobyte w ekspresowym tempie. Dzikie tłumy, lampa z nieba pali, ale na szczęście to ponad 2000 m. więc da się znieść.

Akcenty zarówno motocyklowe,….


… jak i rowerowe – śmieszny wiatrak. Na Passo Giau spotykam pierwszych polaków na moto. No a jak kogoś spotkać to najlepiej „krajan”. Para z Krakowa na moto i tu zaskoczenie, każdy na swoim. Niestety posiadam taką wadę, że nie pamiętam imion osób mi nowo poznanych, no chyba, że jest to bardzo atrakcyjna blondynka z krótkimi włosami . Tak więc przepraszam ową miłą parę z grodu Kraka, że mnie amnezja ogarnęła ale spotkanie było bardzo miłe. Szczęściarze byli już 3 tydzień w drodze, objechali Francję łącznie z Cote Azur, Szwajcarię, Włochy. Byli w ostatnim tygodniu i zmierzali przez Słowenię i Węgry do Krakowa. Z tego miejsca chciałem ich „sertetchnie postrofić”. Mam nadzieję, że dotarli bez trudów.


Dalej posypało się jak w meczach z San Marino. 4:0 Passo Staulanza (1773 m.n.p.m.). Znowu zielono się zrobiło. Jedna z nielicznych przełęczy, na której nic nie było. No prawie nic.


Później zaczęły pojawiać się obłoczki. Naiwne myślały, że przeżyją czołowe zderzenia ze skałą. Niestety, żadna nie przeżyła, nie pomogły nawet airbagi.



Chiesa, śliczna mała wioska, do której trzeba było się wdrapać wąską uliczką. Na miejscu śliczny kościółek zwłaszcza w środku.


No i zjazd do głównej drogi, która szersza nie była.


Mecz z San Marino trwał, było już 5:0. Passo Duran zdobyte(1605 m.n.p.m.)


Chmury się nie poddawały – niestety następna ofiara śmiertelna.


Skały mieszały się z zielenią.


Trochę alpejskiej architektury.


Po drodze, kiedy „wyłączyli prąd na stadionie” padła przełęcz której nie zauważyłem – Passo Aurine (1299 m.n.p.m). Najniższa przełęcz dnia dzisiejszego. Czyli 6:0.
I zbliżamy się do wyniku z potyczki Polska – Azerbejdżan. Na razie 7:0, Passo Cereda (1369 m.n.p.m.), myślałem że to ta była najniższa,…


… z widokami jak w naszych Pieninach.


Ale za to, papardelle jakim się zjeżdżało smakowało wyśmienicie. Następne włoski na bokach bieżnikach zostały pozbawione dziewictwa.


Ostatnie miasteczko przed następną przełęczą,…

… świetny podjazd…

…. znowu gaśnie światło na minutę i bach – 8:0 Passo Rolle (1984 m.n.p.m.) – Azerbejdżan leży na łopatkach.


Na Passo Rolle była kawa, jedzone i kąpiel słoneczna na leżaczku. Był też szczyt podobny do naszego Mnicha (tylko trochę większy ), nawet wdał się w walkę z chmurą. Początkowo wydawało się, że to będzie krótka piłka…


…. ale pół godziny później walka trwała dalej. Jaki wynik z tego pojedynku – nie wiem, czas gonił a goli brakowało. Przy okazji - ładna kapliczka.



Passo Valles – długi podjazd z drewnianymi barierami. Czułem się jak w Szwarzwaldzie. 9:0 i 2032m.n.p.m. wpisane do dzienniczka.


Widoki na Marmolade od tyłu – bez skojarzeń :poprawka:


Passo San Pellegrino (1918 m.n.p.m.) – to był morderczy podjazd. Zakrętów nie wiele ale znaki ostrzegały – 16%. W nagrodę pada 10 bramka – aktualny wynik 10:0


Zjazd w upalną dolinę Vall di Fassa mieszał się, a to „klerem”,…

…. a to z Sellą, …

… moją gębą (autoportret z ręki)….

… i znowu z architekturą sakralną. Jedno trzeba powiedzieć, gorąco było, zbliżałem się już po raz drugi w ostatnich dniach do Canazei. Nie wiem czy już pisałem ale korki w Zakopcu to pestka. Jak rozpoczął się podjazd na passo Pordoi to korek miał z 5 km – w tych zakrętach wydawało się, że nie skończy się nigdy .


Jak już wspomniałem, pada 11 bramka – jedna z najpiękniejszych w tym dniu (oczywiście przełęczy). Jest 11:0, gola strzela w niewiarygodnym stylu Passo, Passo Pordoi (2239 m.n.p.m.)


To jeszcze podjazd od Canazei.


A to zjazd do Arabby.


Zanim zjadę to jeszcze sama przełęcz.


I znowu ręka jako statyw, kamera akcja i jazda (przesadzam z tą jazdą, jedną ręką na serpentynach się nie da za szybko)


Nic dodać nic ująć.


Arabba w dole i zaczyna się ostatni podjazd, zostały ostatnie sekundy meczu, kibice opuszczają już znudzeni stadion, …


… a tu niespodziewanie pada 12 bramka. Cóż za radość . Ostatnia 12 przełęcz, Passo Campolongo (1850 m.n.p.m.) – chciało by się rzec – pokonałem 12 apostołów. Nie jak sprawdziłem to w tym rejonie zostało mi jeszcze 4 przełęcze – zostawiam na następny rok.


Czasu było coraz mniej, nawet własny cień mnie wyprzedzał bo był głodny.


Dobrze, że kamping było już widać.


Pętla się zacisnęła, znowu to samo miejsce, jutro pakowanie i w drogę – Panoramica delle Vette czeka.


Jak zwykle podsumowanie wizualne dnia.


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 4 paź 2011, o 10:04 
Offline
swój
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 wrz 2011, o 21:30
Posty: 30
Lokalizacja: Kraków
Imie: Łukasz
Motocykl: Honda XL 650 Transalp
Etap V -MONTE ZONCOLAN – czyli klasyczny morderczy podjazd na końcówce

Start: 12.08.2011 h10:00 Corvara
Meta: 8.08.2011 h18:00 Ravascletto

Dzień ten obfitował w 273 km liczone wg gps. Opuściłem w tym dniu serce Dolomitów i powiem szczerze, że nawet z chęcią. Trochę już miałem dość tych samych widoków monotonnych widoków :) . Jak się okazało dalsza część drogi przemierzała niższymi i łagodnymi, a zarazem zielonymi terenami.

Ale na początek strzeliłem sobie powtórnie, tym ze w drugą stronę Gardene i Sella.

Jak mówiłem, Passo Gardena i cepelia na niej.


I panorama w kierunku Sella


To już szybki przeskok na Passo Fedaia (2057 m.n.p.m) i przejazd przez tamę pod słynną Marmolade.


Szybki look na jezioro i Marmolade.


Marmolada. Ten szary pasek pionowy pasek nad tamą to końcówka trasy narciarskiej.


Tama w całej okazałości.


I odwieczne rozterki być czy nie być, skoczyć czy nie? :hmm:


Jak się paczy na taką drogę to gęba sama się śmieje. Zjazd Passo Fedaia


Tu już wspinaczka na Passo Falzarego, tym razem od innej strony, a ponieważ tu już byłem to żeby nie zanudzać skoczymy do Cortiny d’Ampezzo. Zresztą nawet się nie zatrzymałem, bo zdjęcia już były.



A to już widok na Cortine. W samej Cortinie korki jak cholera, a ja z kuframi. Masakra – upał, jakiś TIR i wąskie ulice.


Cortina jak już mówiłem upalna ale też ładna. Niestety tłum i temperatura mówiły mi: chłopie jedź dalej.


No to co, ciach i już Tre Croci przełęcz zaliczona.(1809 m.n.p.m.), a że pierwszy raz od początku się na deszcz przelotny zapowiadało to dalej w drogę.


Przed głównym dzisiejszym celem czyli Zoncolan, pośrednim celem był wyjazd drogą panoramiczną pod Tre Cime di Lavaredo. To te wysokie skały, u podnóża którego jest schronisko. Jak się okazało krotka trasa ale płatna – co tam jestem na wakacjach.


To właśnie to schronisko – wsunąłem makaronik a’la Bolognese i delektowałem się widokami.
Tre Cime di Lavaredo w języku włoskim to trzy szczyt, jest to masyw górski w Dolomitach składający się z trzech głównych szczytów: Cima Ovest (wł. zachodni szczyt - 2973 m n.p.m.), Cima Grande (wł. wielki szczyt - 3003 m n.p.m.), Cima Piccola (wł. mały szczyt - 2857 m n.p.m.) oraz dwóch mniejszych skał: Piccolissima i Punta di Frida. Na szczyt prowadzą jedynie drogi wspinaczkowe. Okap na Cima Ovest jest odsunięty o około 40 metrów w rzucie pionowym od podstawy ściany i jest największym okapem w Alpach. Powoduje to, że przy opadach deszczu (bez silnych podmuchów wiatru) kilkudziesięciometrowa strefa u podstawy ściany pozostaje sucha. To oczywiście zaczerpnąłem z Wikipedi :OK:


Widoki z góry. Tam na dole widać jezioro, jak się okazało później też tam byłem.



Ostatnie spojrzenie i w dół,…

… i na 10 minut zaczęło padać. Niemcy w popłochu kondomiki zaczęli wkładać – stchórzyli jak w 45 :badgrin:


A to już to jeziorko co na górze było widać.


Właśnie od tego jeziora wygooglowałem sobie wąskie dróżki (zamiast głównej dolinami), które wiodły piękna zieloną doliną i wyniosły mnie na dwie przełęcze o całkowicie odmiennym klimacie niż typowe dolomity. Łagodniej, zielono i bez ruchu.


Po drodze trochę architektury,…

… i czwórka pasjonatów s Funclub Vespa Italy. Aż miło było posłuchać tego mozolnego pyrkania i patrzeć jak te małe owieczki wspinały się pod górę.


Na górze przywitały mnie dwie przełęcze, jedna po drugiej. Sella Ciampigiotto (1790 m.n.p.m.) oraz Sella di Razzo (1760 m.n.p.m.)



Coś mam szczęście dzisiaj do jezior. Następne na dole do którego mam dojechać.


Po drodze winkle – raz z przodu…

… raz z tyłu.


No i tama z jeziorem. Tama ciekawa – tak pionowej nie widziałem.


No i to że z jednej i z drugiej strony zakończona tunelem.


Na górze przed chwilą byłem.

Wjazd do tunelu jak widać wąski.


Sam tunel też nie wiele szerszy.


Co chwilę przerywany skalnymi oknami.

Okienek było kilka.


A po tunelu zaczął się podjazd w „puszczy” – cały w gęstym lesie, na przełęcz Passo Pura (1428 m.n.p.m.)


Były tylko zielone widoki.


Ovaro – mała miejscowość, która co roku gości peleton z Giro. To tu zaczyna się morderczy podjazd na górę Zoncolan. Żeby sobie wyobrazić męki to popatrzcie na wykres poniżej. 10,2 km podjazdu, a różnicy wzniesień 1250 m. Dramat dla nóg.


Tam na dole to właśnie Ovaro. Z każdym metrem podjazdu, w mojej głowie czułem ten Ból, to pieczenie łydek, ten morderczy oddech, który towarzyszy przy takich podjazdach Na szczęście ja miałem 50 koni mechanicznych ale wiem, że tu wrócę z rowerem.


Praktycznie co 100, 200 metrów ustawione pamiątkowe tablice ze zwycięzcami tego zabójczego etapu. Tu akurat Marco Pantani – ikona gór. Niestety 3 dni po tragicznej śmierci Janusza Kuliga (jednego z naszych najlepszych rajdowców) Marco przedawkował. Na zjazdach nie było na niego mocnych.

Czy widzisz światełko w tunelu – to jedyne wypłaszczenie w końcówce.


Wyjazd z tunelu, ostatnie zakręty ….


….. i meta.



Tych zdjęć było mnóstwo – same gwiazdy.


Na górze trasy narciarskie, duży hotel i świetny zjazd na kamping.


To mój jutrzejszy cel na poranek: Panoramica delle Vetta – coś fantastycznego.


A na dole mój kamping.


I tradycyjnie podsumowanie dnia. Było gorąco i boleśnie ale tylko w mojej głowie na Zoncolan.


Etap VI -Dwa w jednym – czyli Panoramica delle vetta i ucieczka z peletonu

Start: 13.08.2011 h07:30 Ravascletto
Meta: 13.08.2011 h19:30 Seeboden (Austria)
Ten dzień miał być krótszym dniem, planowałem wstać o 6.00 i objechać Panoramice bez kufrów. To świetna widokowa droga na wysokości pomiędzy 1800-1900 m.n.p.m. Podjazd i zjazd jest asfaltowy, natomiast około 10 km po trawersie szutrem. Trasę tą polecił mi Trojan, który niestety tam jeszcze nie był ale pewnie pojedzie. Reasumując- udało mi się wstac o tej 6.00, zjeść śniadanie i wyjechać na trasę. Ponieważ okazało się, że dalsza część trasy w kierunku Zell am See przebiegała dolinami i prędkości przelotowe okazały się wyższe, postanowiłem „oderwać się od peletonu” i nadrobiłem trasę z dnia następnego. Czyli ustrzeliłem następną premię górską w postaci Glosglockner Strasse. Tego dnia padło 440 km. I miałem bliżej do domu ponieważ postanowiłem w związku z tym następnego dnia uciekać dalej do domu.

Ale zanim ostatni dzień to jeszcze początek dzisiejszego. Czyli Panoramica delle Vette. Cudowna droga widokowa z elementami szutru. Co ciekawe w tym roku po tym odcinku miała odbyć się część etapu Giro. Swoją droga jak pomyślę o tych szytkach na kołach biednych kolarzy to strach pomyśleć o defektach. Organizator Giro nawet się przygotował i zabezpieczył trasę na zakrętach siatkami jak na biegach zjazdowych w narciarstwie. Niestety albo i stety ten odcinek został odwołany ponieważ trzy dni wcześniej zginął jeden z kolarzy biorących udział w szaleńczym zjeździe.
Organizator się przygotował ale ja też. Ponieważ pozazdrościłem Korzeniowi kamery GoPro HD to stwierdziłem, że metodą Adam Słodowy sobie coś wyrzeźbię. Nudy wieczorem na kampingu, łyżeczka do herbaty, taśma izolacyjna i oczywiście specyfika mojego kasku, pozwoliły na przyklejenie uchwytu do kasku. Efekt nie jak z GoPro ale jest. A łyżka na to, nie możliwe. :jaja: :jaja: :jaja:





Ok., prowizorka na kasku ale trzeba jechać. Panoramica delle Vette to nazwa trasy , a góra Monte Crostis.



Oscara to za to nie będzie ale widać na nim jak droga przebiega.


Podjazd jeszcze asfaltowy.


I jeszcze na dole.


Na górze już równiutki szuter, a ta kreska przecinająca góry to droga.



Pozostał już zjazd i pakowanie gratów.


Całość to mniej więcej takie coś.



Panoramica za mną, moto spakowane, na kampingu zostawiłem dwie pary z polski(lecieli na Korsykę), a mnie czeka przejazd przez Austrie, Włochy i znowu do Austrii. Dzisiaj po Panoramice tylko dwie przełęcze – właśnie jedna z nich: Passo Monte Croce Carnico 1336 m.n.p.m. W tym roku Giro leciało tędy na Grosa. Jak się później okazało tez poleciałem ale na około.


Na granicy pozostałości po przejściu.



Dalej droga leciała już coraz szybciej, cały czas doliną z ładnymi widokami, tu akurat droga krzyżowa – tylko czemu do lasu prowadziła.



Często na “wysokim poziomie” – choć muszę przyznać, że asfalt nie jest taki równy jak we Włoszech.


Bajkowe domki -coś w tym austriackim porządku jest.


I szybkie przejazdy


Znowu austriacki porządek.


W pewnym momencie postanowiłem zamienić koła – na drewniane.


Młyn, okazuje się działa ale pod turystów.


Mnóstwo zieleni


I znowu włochy, podjazd pod ostatnią przełęcz.


A to chwila relaksu nad jeziorem przed wspinaczką.


Tu jest fajna historia, ponieważ wjazd na Passo Stalle jest bardzo wąską droga to służby wpadły na pomysł żeby wpuszczać ruch wahadłowo. No więc stoją światła i znak który informuje o tym że na górę można wjechać od 0.30 do 0.45 każdej godziny. Ci zjeżdżający mają więcej bo 45 min. Efekt jest komiczny – stoją auta w kolejce, więc motocykliści omijają ich i staja przed sygnalizatorem. Stoi takich motocykli około 17 szt., zbliża się godzina w pół do, motocykliści zaczynają się ubierać. Zbliża się godzina 28 po i wszyscy odpalają maszyny, robią przegazówki i czekają na start. Jak mali chłopcy na torze wyścigowym. Oczywiście ja też brałem w tym udział, a najbardziej podobał mi się jeden Niemiec, który nie wytrzymał i śmiał się z tego jak dziecko.


Godzina w pół do i poszli. 17 szalonych motocyklistów wąską dróżka na góre.


To już góra , a na dole jezioro, przy którym byłem pół godziny temu.


Wydawało by się, że to ostatnia przełęcz tego dnia ale jak się później okazało było inaczej. Passo Stalle (2052 m.n.p.m.) jeszcze po włoskiej stronie.


A tu już po austriackiej


Dalej były juz tylko doliny i dość długi tunel z mytem.


Śmieszny bo po jednym pasie, u nas od razu , że niebezpieczne I się nie da, a droga była expresowa.


Długość tylko 5125 m.


No i co, skoro dojechałem do Zell am See, zatankowałem i była godzina 15, to co tu robić. Patrzę na niebo, gdzieś tam Gros w chmurach, patrzę na prognozę – jutro burze. Sprawdzam navi – do Grosa 58 km, do następnego kampingu 88 km, a jeszcze następnego 122 km. Decyzja krótka – uciekam z peletonu, jutro będę miał mniej, dołożę planowany ostatni dzień i w ten sposób skrócę wyjazd o cały dzień. Tak więc ruszamy na Grossglockner Strasse.


Bileciki do kontroli – okazuje się, że warto kupić bilet na trzy trasy. Nawet wychodzi taniej jak się ma w planach tak jak ja tylko Gross i Nocklam. Ważność biletów do końca 2013 roku więc na Gerloss jeszcze wyskoczę.


Widoki z podjazdu od strony Bruck am Grossglockner Strasse


Dalsza część podjazdu, ta wieżyczka to ponoć najlepszy punkt widokowy – nie wiem nie stawałem.


Widoków część dalsza.


Wjazd w tunel….


…. I widok po drugiej stronie.


Chmury jak widać były nisko, więc zapowiadało się, że z widoku na szczyt nici.


Ta galeria na górze to ostatnia prosta przed „cepelią”.


No i sama “cepelia”. Wielopoziomowe parking dla samochodów, moto na zewnątrz. Ale cóż – jak mi ktoś powie, że Gross jest przereklamowany to ja twierdzę, że to bzdura. Odległość od Polski jest taka, że można spokojnie na weekend wyskoczyć na trzy trasy i mieć namiastkę prawdziwych gór. Na górze oczywiście restauracje i sklepy z pamiątkami.


Miałem nadzieję, że oprócz lodowca Pasterze zobaczę szczyt Grossa ale chmury nie pozwalały na to.


Przez chwilę wydawało się, że kurtyna się odsłoni ale nic z tego.


Pamiątkowa fota.


I w dół do kampingu.


Zjazd dolinami , czyli szybki.


Nocleg na kampingu nad jeziorem,….


…. brakowało wina, kobiety I byłoby romantycznie


Tak też zakończył się dzień. Gross miał być jutro był dzisiaj. No ale przez to jutro walnę coś pod 800 km i będę w domu. Już mnie zaczęła nudzić samotna jazda. A dzień był długi.



Etap VII -Nockalm Strasse i sprintem do domu

Start: 14.08.2011 h09:00 Seeboden
Meta: 14.08.2011 h19:00 Kraków

Miał być dzień przed ostatni, wyszedł ostatni. Miało być w ostatni 580 km, wyszło 827. Niestety jak już zjechałem z gór to upał dawał się we znaki. Za Wiedniem zdjąłem membrany bo się już nie dało. No i podciągnąłem tempo do 130, niestety kosztem spalania.


Ale za nim autostrady to bocznymi dotarłem do ostatniej trasy wysokogórskiej.


Przejazd zielonymi dolinkami i wjazd na Nockalm Strasse.


Ostatni raz – bileciki do kontroli.


Cała trasa to coś jak nasze Bieszczady tylko 2 razy wyższe.


No i rano nie było ruchu, więc ostatnia szansa na szlifowanie butów.


Najwyższy punkt na tej trasie 2042m.n.p.m.


To już zjazd w pierwszą dolinę, czekał mnie jeszcze jeden podjazd.


Znowu pogadałem , niestety nie wiedziały kiedy świstak wyjdzie. Podobno dalej zawija sreberka.



Zjazd był bardzo spokojny.


Jeszcze kilka slajdów….


…Ostatni szczyt i dalej w kierunku Krakowa.


Ostatnia najwyższa przełęcz, jeziorko…


….zdjęcie I już tylko w dół do domu. Jak widziałem wykres to wyglądało to jak równia pochyła.


Reszta dnia to już gonitwa autostradą. Przejazd przez Wiedeń, Czechy i dom. Całość dnia jak poniżej.



No i meta. 7 dni samotnie w siodle – zrobione około 3506 km, pytanie jak się ma gps do licznika, mój przestał działać w drugim dniu.


Całość jak poniżej, wydałem coś koło 2500 zł, paliwo najtańsze w Livignio, najdroższe w pozostałej części Włoch. W Austrii taniej niż w Czechach. Kampingi coś w okolicach 14-22 euro za osobę, moto i namiot. Nocleg w Austrii – pokój, łazienka i śniadanie – 25 euro.
Było nice.


Pozostałe zdjęcia w lepszej jakości tu ale nie zrobiłem do końca opisów

FINE, Następnym razem Tour de France. :)


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 4 paź 2011, o 12:02 
Offline
swój
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 5 cze 2011, o 18:37
Posty: 15
Lokalizacja: Kraków
Imie: no name
Motocykl: Suzuki GS 500F
... ja też chcę ...
pięknie.... rozmarzyłam się :) moje ulubione tereny....
poproszę o więcej !!!! respect

Zmotywowałam się do dalszej pracy nad moim włoskim ;)

_________________
zmieniać pozytywnie


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 5 paź 2011, o 23:10 
Offline
Stowarzyszony
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 lis 2009, o 14:23
Posty: 296
Lokalizacja: Kraków
Imie: Darek
: Każdy Twój wyrok przyjmę twardy.....
Motocykl: CBR 1100 XX
ale wyprawa, zdjęcia rewelacyjne:)

_________________


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 5 paź 2011, o 23:44 
Offline
king off the spam box
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 9 lis 2009, o 22:16
Posty: 1091
Lokalizacja: Kraków NH
Imie: no name
Motocykl: DL 650
ale fajna relacja! i jakie widoczki - najbardziej mi się krowa podobała ;)
i nurtuje mnie jedna rzecz - po co ci był mikrofon? chyba, że to coś innego...
lubię jeździć sama i bardzo mi się twoja wyprawa podobała respect

_________________
"Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś"
M. Twain


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 6 paź 2011, o 10:07 
Offline
swój
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 10 wrz 2011, o 21:30
Posty: 30
Lokalizacja: Kraków
Imie: Łukasz
Motocykl: Honda XL 650 Transalp
rasta napisał(a):
ale fajna relacja! i jakie widoczki - najbardziej mi się krowa podobała ;)
i nurtuje mnie jedna rzecz - po co ci był mikrofon? chyba, że to coś innego...
lubię jeździć sama i bardzo mi się twoja wyprawa podobała respect


Mikrofon mam podpięty do dyktafonu i jak chcę sobie zrobić notatkę to wbijam 6 bieg, którego nie ma w trampku i nawijam co tam dookoła widzę, żeby nie zapomnieć do relacji :badgrin: :badgrin: :badgrin: :badgrin: żarcik oczywiście zaraz po :poprawka: dostane.'
A na poważnie to mam w "hełmie" zestaw do słuchania muzyki, nawigacji i telefonu. Muza w takich przejazdach się przydaje, a przez telefon to nie mało nawijam :badgrin:


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 6 paź 2011, o 16:45 
Offline
Administrator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 9 lis 2009, o 22:12
Posty: 1311
Imie: jacek
Motocykl: buza
fantastyczna relacja respect .

_________________
SPONSORZY WYPOWIEDZI:
tv trwam; narodowy fundusz zdrowia; pani domu; durex; radio maryja; koło gospodyń wiejskich; bravo girl; przegląd funeralny; teleranek

czy wieczorem, czy nad ranem..... mam na wszystko wyjechane.



Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 7 paź 2011, o 09:52 
Offline
king off the spam box
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 9 lis 2009, o 22:16
Posty: 1091
Lokalizacja: Kraków NH
Imie: no name
Motocykl: DL 650
acha, myślałam, że podczas samotnych wypraw prowadzisz rozmowy z wyimaginowanym pasażerem

_________________
"Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś"
M. Twain


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 18 paź 2011, o 10:48 
Offline
Administrator
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 11 lis 2009, o 12:17
Posty: 438
Lokalizacja: Kraków
Imie: Artur
Motocykl: XTZ 1200 Super Tenere
Łukasz, świetna trasa, cudowne miejsca i pięknie pokazane tereny. Jak się to czyta i ogląda ciężko na tyłku usiedzieć. Dzięki takim relacjom ma się ochotę wsiąść na siodło i ruszyć przed siebie.


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 9 ] 


Strefa czasowa: UTC + 1 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 8 gości


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
Oficjalne forum Galicyjskiego Stowarzyszenia Motocyklowego www.Motogalicja.org
autorstwa Jacka Wiącka. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL