a tu coś dla tych, których nie było:
Zaczęło się od tego, że umówiłam się z sevenem w garażu. Ja spóźniłam się pół godziny, on godzinę. Seven wszedł obładowany dwoma siatkami, w których, jak zaraz się okazało, z jedzenia i ubrania to było siedem szklanych przedmiotów wypełnionych cieczą. Dobrze, że nie ma nicka „eleven”, bo by mu się szczoteczka do zębów nie zmieściła. Ruszamy na miejsce zbiórki. Na BP powitały nas groźne spojrzenia i wymowne zerknięcia na zegarek. Jeszcze tylko tradycyjny tego lata dylemat: ubierać przeciwdeszczówkę nie ubierać – that is the question. Nie ubierać, lepiej nie kusić pogody. Na koniec buzi buzi z Kioskiem, który przyjechał nas pożegnać i jedziemy. Prowadzi Hans, potem ładny szyk, a wszędzie Arti: blokuje, hamuje, przypuszcza, kieruje ruchem. Człowiek orkiestra. Jedziemy to środkiem, to bokiem, droga prosta, ładna. Każdy rozmyśla o czym chce, sielanka. Aż tu nagle Hans wprowadza nutę dramatyzmu i skręca w lewo. Wszyscy zostajemy rozbudzeni tym incydentem. Teraz droga trochę węższa, bardziej dziurawa. Chwilka na siku i dalej. Dowodzenie przejmuje Paweł, który prowadzi nas po swoich rodzinnych stronach, co więcej, odważnie zaprasza nas do domu. I tu wielkie dzięki dla Mamy, która poczęstowała nas kawą i dla Babci za pierogi ruskie – po prostu niebo w gębie. Tak sobie siedzimy, nic się nie dzieje. Panowie zainteresowali się botaniką, cóż, Freud nazwałby to kompensacją, ale to wycieczka nie sesja analityczna, więc nie wnikam. Do celu blisko. Jedziemy. Hans znów na przedzie, przed nami ciężarówki. Wyprzedzamy. Pusto więc dzida i…Hans skręca w lewo. Kto może skręca za nim, kto nie wyrobi wjeżdża pod prąd. Jaco wyczerpał już zapas Św. Krzysztofów i teraz pozostają mu tylko zdrowaśki. Jedziemy. Teraz pełne zaufanie do Hołowczyca, który prowadzi nas do celu. I już. A teraz zagadka: co robi motocyklista po dotarciu na miejsce? Otwiera kufer i … podpowiem, że ma to związek z %. Już mi się tu podoba. Teraz tylko trzeba się ogarnąć, zająć jakieś łóżko, i na ognisko. Są kiełbaski, seven dzieli się zawartością kufrów, gra muzyka. Mija wieczór, zapada noc. Wszyscy już zmęczeni i nagle… pojawia się słodyczek, rześka, wypoczęta, uśmiechnięta i namawia do złego. I jak tu nie pomóc koleżance. Rano, ponieważ klimat górski, wstajemy żwawo i zaczynają się zajęcia w podgrupach. Grupa I czyli Hans i Paweł wyrusza na off road i słuch po nich ginie, dlatego Arti jedzie na poszukiwanie. Grupa II tzw. stacjonarna odkrywa, że w ośrodku jest bar, a w nim wszystko. I na szczęście zaczęło padać… Konflikt między pokoleniem gry w „Chińczyka” a pokoleniem „Mini Mini” zażegnuje mecz siatkówki. To nawet nie jest pseudo gra, to żenujące próby odbicia piłki czymkolwiek i gdziekolwiek. Ale, ale, ale…da się? Da się! Wygrała drużyna w składzie: słodyczek, wd, seven, Astinus i ja, wygrani inaczej to: nietoperz, vibi, jaco, Agata i Piotr. Oczywiście wynik nie był sprawiedliwy. Teraz trzeba odpocząć. Na miejscu jest też jedzenie. Chcieliśmy znowu zagrać w Chińczyka, ale podczas przerwy Arti poukładał nam pionki na mecie, więc nie pozostało nic innego, jak świętować to nieoczekiwane zwycięstwo. Ci co pojechali, wrócili, ci co siedzieli, nie poszli, deszcz padał. Dzień zakończył się dwoma epizodami fantazji ułańskiej w postaci jednego telemarku twarzą i jednego golasa w trawie. Rano było różnie i różnie się wyglądało. Łączyło nas jedno, prawie każdy słyszał chrapanie z pokoju nr 3. Śniadanko, spacerek, obiadek i do domu. Im dalej od Bieszczad, tym ładniejsza pogoda. Jeszcze tylko kłótnia Artiego z kierowcą autobusu, moje starcie z kierowcą passata i Pawła z gówniarzami w czymś tam i jesteśmy pod Krakowem. Teraz chwila na zdjęcie ubrań termicznych, zmianę szybek na ciemne i do domu.
Jeszcze raz wszystkim wielkie dzięki za zabawę.
_________________ "Za 20 lat bardziej będziesz żałował tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś"M. Twain
|