W tym roku zdecydowaliśmy się pojechać do Toskanii. Ja po ubiegłorocznym wyjeździe na Grossglockner obiecałem sobie, że tam wrócę. Dlatego też, naszą trasę postanowiłem poprowadzić przez Alpy oraz Dolomity. Po sprawdzeniu prognozy pogody przesunęliśmy termin wyjazdu o jeden dzień i ostatecznie rano 27 sierpnia wyjeżdzamy. Dzień wcześniej napisałem na shoutbox'ie forum V-Stroma że rano ruszamy. Ok 23 zadzwonił telefon (jedyna myśl, która mi przeszła przez głowę to: "Kto do diabła dzwoni i tej porze". To był kolega z Pszczyny. Jak się okazało też ruszał na Grossglocknera tego samego dnia. Umówiliśmy się w Pszczynie na stacji benzynowej, skąd razem pomknęliśmy w stronę Alp.
Pakowanie wielbłąda przed domem.
Droga ubywa nam szybko, w Czechach nawet nie zatrzymujemy się na tankowanie. Pierwszy przystanek to granica Austrii. Tam kupujemy winiety i obowiązkowo
naklejkę.
Kolejna naklejka na kufrze. Niestety nie wytrzyma nawet całego wyjazdu...
Co jakiś czas robimy postoje na rozprostowanie kości.
Podczas jednego z postojów na parkingu towarzyszą nam zwierzaczki. Nie udało się ich złapać, więc głód trzeba zaspokoić zupką chińską.
Nasze obładowane sprzęciory.
Niestety jakieś 250km przed Kaprun zaczyna padać. Robimy coraz częściej postoje. Na jednym z nich Sebastian musi "przeserwisować" swoją przeciwdeszczówkę, w której padł zamek. W ruch idzie niezawodna taśma
Jakieś 50km od Salzburga Wonski decyduje się na szukanie noclegu. Mają już dość deszczu. My postanawiamy lecieć dalej, ponieważ już przestało padać i wyszło słońce. Umawiamy się, że rano się zdzwonimy i spotykamy się na bramkach przed wjazdem na trasę. Ok godziny 21 docieramy do Kaprun. Jadąc wąską, krętą drogą docieramy do motelu, który wcześniej znalałem w googlach. Na recepcji nie ma żywej duszy. Nauczony na kampingu w Kaprun, sprawdziliśmy w hotelowym komputerze (był włączony
) który pokój możemy zająć, z wieszaka zabraliśmy klucze i poszliśmy spać. Rano, recepcjonista nie był jakoś zdziwony naszym zachowaniem. Podał nam cenę i wskazał gdzie możemy iść na śniadanie. Po śniadaniu wyszedłem strzelić kilka fotek. Widoki były hmmm ciekawe...
Koło naszego hoteliku zaczynała się trasa pieszych wędrówek w góry. Trzeba tam będzie kiedyś wrócić.
Górski potoczek
Tutaj spaliśmy
Pogoda z minuty na minutę coraz lepsza.
Pakujemy się na DL'a i ruszamy w stronę Grossglockner Hochalpen Strasse, gdzie czeka na nas Sebastian z Anią. Widoki są o wiele lepsze niż rok temu.
Słoneczko pięknie świeci, droga suchuteńka, ruch jeszcze mały. Poprostu bajka. W okolicy 1500 m n.p.m. zaczyna się śnieg
Mimo tego droga nadal świetna i można poszaleć po serpentynach.
Widok na Grossglockner.
Zima w Alpach już się zbliża..
Postanawiamy jeszcze zjeść coś ciepłego i ruszamy dalej.
Dojeżdzamy do Hochtor, gdzie rok temu nakleiłem forumową naklejkę. Niestety po wakacjach jest już nowy znak i naklejki nie ma. Toteż przykleiłem nową
Na parkingu "końcowym" pogoda jak w filmie reklamującym trasę. Cieplutko, słonecznie i super widoczność.
Grossglockner i lodowiec w całej okazałości.
Były też lokalne świstaki.
Sebastian tego dnia chce dojechać nad jezioro Garda. Dlatego zwijają się dość szybko.
A my postanawiamy iść jeszcze do muzeum. Gdzie napotykamy się na takie cacko (rok temu nie było muzeum motoryzacji):
Planowanie dalszej trasy
Ok godziny 18 docieramy na kamping kilka kilometrów przed przełęczą Giovo, która jest jedną z wielu zaplanowanych na następny dzień.
Droga jak to w górach. Poezja. Kręta, dobrej jakości i dodatkowo pusta. Na przełęczy obowiązkowo zostawiamy forumową naklejkę...
... i ruszamy w kierunku Passo Stelvio. Niestety ta słynna przełęcz mnie załamała. Wjazd od wschodniej strony (od miejscowości Stelvio) to dramat. Wąska dróżka, na której pełno rowerów i samochodów. Serpenyny są cholernie ciasne. Nie sposób się na nich rozminąć z samochodem, a co dopiero poszaleć....
Restautacja Tybet
Znów spotykamy górskie zwierzaki
W drodze na południe.
Gdzieś na przełęczy Giava. Woda w tym jeziorku była czyściuteńka...
... ale zimna jak diabli.
Przełęcz Tonale
W miejscowości Ossana znajdujemy kamping. Bardzo ładny i jak na włoskie warunki w przyzwoitej cenie.
W nocy mamy niespodziewanych gości...
Następnego dnia szybkie śniadanie i nasz cel to Piza. Zanim docieramy do autostrady podziwiamy i kosztujemy lokalną florę
Do Pizy jedziemy autostradą, jakieś 370km kosztuje nas 27euro... jak zobaczyłem cenę na bramce to omal nie spadłem z motocykla... No cóż, założenie nr 1 na ten wyjazd - nie korzystać z autostrad. Po odświeżeniu się idziemy zwiedzać Pizę i zjeść jakąś kolację.
Niestety nie przewróciła się...
Baptysterium
Bazylika
Piza średnio nam smakowała. Również zdziwiło nas, że we włoskich restauracjach dolicza się opłatę za nakrycie. Z reguły 2euro od osoby...
Następnego dnia pojechaliśmy na plażę, żeby nie wrócić biali jak pracownicy młynu.
A po południu znów pozwiedzać miasteczko. Tym razem w świetle słońca.
Suweniry dla każdego wedle rozmiaru porfela
Wieża w świetle zachodzącego słońca.
Perspektywa ma znaczenie. Patrząc z boku śmiesznie wygląda tłum ludzi udających podtrzymywanie wieży...
Na ulicach nadal można spotkać Fiata 126.
Basen na kampingu.
Po dwóch dniach odpoczynku opuszczamy Pizę.
By pojechać jakieś 30km na południe.
Ten kamping był dość specyficzny. Nie można było wjeżdzać motocyklami. Pani w recepcji zapytana w jaki sposób mam zanieść na drugi koniec kampingu swoje kufry wskazała mi specjalny żółty wózek.
Załadowaliśmy na niego wszystkie kufry...
Opracowałem trasę do naszego miejsca gdzie mamy rozbić namiot....
I w drogę
Było 35stopni w cieniu. Rozbiliśmy jedynie namiot, zmieniliśmy ciuchy motocyklowe na stroje plażowe i szybko nad wodę. A tam spacerował sobie pan z czołgiem przerobionym na lodówkę.
Wieczorem postanowiliśmy zobaczyć pobliskie miasteczko i zjeść coś lokalnego.
Lasagne niestety nie wyglądała najlepiej... smakowała podobnie.
Rano postanawiamy ruszać do Wenecji. Jadąc lokalnymi dróżkami podziwiamy krajobraz Toskanii.
Droga była niesamowita. Szybka, pusta i kręta. Takich złożeń nie mieliśmy na przełęczach wcześniej. Niemal na każdym winklu szlifowałem podnóżkiem. Kilka razy udało mi się płytą pod silnik.
Tak wygląda moto po przelocie przez włoskie winkle.
Wczesnym wieczorem docieramy do kamingu obok Wenecji. Za namiot płaci się 25euro, za domek 30euro. Decyzja była szybka.
Widok na Wenecję z kampingu.
Następnego dnia jedziemy do Wenecji. Przejeżdzamt długaśny most i parkujemy DL'a na parkingu dla moto.
Lokalni mistrzowie parkowania
Grande Canale
[img]https://lh5.googleusercontent.com/-hSqUJ0r9Fbc/TmeaH4DycDI/AAAAAAAAF5g/ZoWMSDpCfUU/s720/DSC_0467.jpg[/img
Gondolierzy
Weneckie uliczki
Mimo, że woda okrutnie brudna pływały w niej ryby.
Maski weneckie
Postój gondoli
Plac św. Marka
Lokalne mimy.
Po kilku godzinnym łażeniu w upale, gdy wróciliśmy na kamping Kinga dosłownie padła.
Nasz ostatni dzień zaczął się dość wcześnie. Pobudka o 8. Pakowanie motura i w drogę do Krakowa.
W Cieszynie byliśmy o ok 19. Tankowanie i prosto do Krakowa.
Podsumowanie.
Wrzesień to dobry termin na Włochy. Jest już po sezonie, oznacza to nieco niższe ceny, mniej turystów i znośne temperatury. Jeżeli macie jakieś pytania to chętnie odpowiem. W ciągu najbliższych dni wrzucę trasę naszego wyjazdu.